Tafraoute – zupełnie inna bajka

Tafraoute – to wycieczka zaledwie 3 godziny jazdy od Agadiru,a zupełnie inny świat.

Wśród wysokich, postrzępionych szczytów starych gór Anty Atlasu, w długiej dolinie obsadzonej drzewami migdałowymi, przycupnęły zgromadzone w kręgi domy, które z daleka wyglądają jak z piernikowego ciasta. Rude ściany, „lukrowane” na biało ramy małych dziur – okien  i wystające wieżyczki. Jak w bajce.

Cicho, cichuteńko. Pusto. Zamknięte sklepy, zamknięte domy. Jedynie dzieciaki biegają, w swoim tylko znanym celu.

Samo południe. Miasto – widmo. Skromne życie widoczne jest zaledwie w paru kawiarniach, które przygarnęły odzianych w sukienki mężczyzn. Idę do tej, w której parę lat temu, spotkałam kowboja.

Kowboja nie ma, za to wpadam prosto na „trębacza”. Stary jak świat, oczy żyją i płoną, choć broda siwa. Przemierza okolice rowerem, z całym swoim dobytkiem.

Mogę zdjęcie? – pytam

A masz męża?

Mocna czarna kawa powoduje, iż czerwony kolor wygładzonych jakby ręką nieznanego rzeźbiarza skał wokół, jest  jaszcze bardziej wyrazisty, a może to „wina” słońca, które powoli chyli się ku zachodowi.

Powietrze zaczyna się „ruszać”. W końcu! Ale czego oczekuję od miejsca, które z racji usytuowania  jest zwane „rynną”? Rynna w dolinie gór. 

Kolejny czarny kolor to przemykające szybko jak gazele – kobiety. To ich podkreślające przynależność plemienną szaty… Czarne spódnice z żorżety, ozdobione biała koroneczką, czarne długie zwiewne chusty, a na nogach czerwone haftowane kierpce. Tak! Bo Tafraoute to miasto butów.

Idę na „souk” gdzie w wąskich uliczkach mają swoje „dziuple” lokalni szewcy.  Czegoż to tu nie robią, hafty tradycyjne i nowoczesne cekiny!

Butów nie kupiłam, ale w siatce dynda „amlou” – pasta migdałowa, utarta w żarnach na miejscu. A i łyżkę miodu z ostu dorzuciła do środka obrotna, lokalna bizneswomen. Bo warto wiedzieć, iż w Tafraoute jest więcej kobiet za ladą sklepów, niż w innych miastach Maroka. One z dziećmi przesiadują w tej „rynnie”, a męska część szuka szczęścia ( pieniędzy)  z dala od domu.

Całe góry Anty Atlasu, to w większości wioski zamieszkałe przez kobiety. Warto wpaść na herbatę 🙂

Na noc wdrapuję się do najwyżej usytuowanego hotelu w mieście, który pamięta czasu sułtana Mohameda V, dziadka obecnego króla Maroka. W 1958 roku otworzył swoje drzwi ciekawym turystom.

Dawno cię tu nie było – wita mnie kelner – chyba ze dwa lata.

Cóż to znaczy te dwa lata myślę,  kiedy czas stanął tu w latach 60.

Nikt go nie nakręca. Pełen szyk i stara elegancja. Jak z filmu, jak w starym kinie.

Siedzę w oknie mojego apartamentu – może i w tym samym siedział sam sułtan. Noc rozświetlana przez słabe światełka wydobywające się z okien tych piernikowych domków. Z daleka wyglądają jak lampki na choince.  Nad głową migoczą gwiazdy.

Gdzie ja jestem? Czy to odległe zaledwie 80 km od tętniącego życiem i nowoczesnością Agadiru miasto Tafraoute, czy to zupełnie inna bajka? 🙂

Tagi:

Dodaj komentarz