W stronę gór Anty Atlasu. 24 grudnia 2013 A.D. Wigilia .

Zaczęło się od marchewki. Wozy zaprzężone do osłów i mułów stały karnie na poboczu, wzdłuż ulicy. A na tych wozach poukładane w wielkie kopce marchewki , rudo czerwone powiązane natką w wielkie ogony.

Im dalej od Agadiru tym robiło się bardziej kolorowo. Wiatr rozwiewał pstrokate haik (szaty) Berberyjek. Z daleka wyglądały jak motyle, wędrując pomiędzy poskręcanymi ze starości drzewami argnowymi. A potem, zrobiło się wokół pustawo, tak nagle jak w bajkach i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ktoś zamknął jeden świat a otworzył drugi. I tylko gdzie nie gdzie, w oddali na szczytach gór, widać było parę domostw zbudowanych z gliny. Takie „orle gniazda”.

Stary szlak karawan, obecnie bardzo zniszczony, wąski asfalt, prowadził kręto w głąb gór Anty Atlasu

Jedyni towarzysze podróży to:

-Wiatr – wpadał gdzie chciał i tarmosił wszystko. Burzył ułożone do zimowego snu konary drzew arganowych, których było wszędzie pod dostatkiem. To jedyni świadkowie historii, rosną tu od zawsze. Okryte kolcami strzegą swych tajemnic, jak rycerze w zbroi.

Ale dzisiaj, jest taki jeden dzień w roku, kiedy ich tajemnice roznosi wiatr i jak wytężasz ucho to usłyszysz…jak szepczą a czasami skrzeczą przeraźliwie. Ich głosy wiatr niesie tam gdzie chce i czasem odbija o skały, które w odpowiedzi raz marszczą czoło a raz gładkie lico pokazują, to rumienią się to bladną na przemian. I możesz usłyszeć legendy o rozbójnikach czyhających na karawany i o możnych władcach wędrujących z gwarna świtą i mędrcach chroniących się w cieniu ich korony. O kobietach, delikatnie zrywających orzechy z ich gałęzi, aby nadać swemu licu blask a ciału zdrowie. O miłości i nienawiści. O krwi przelanej za wolność.

-Słonce – o promieniach miękkich jak puch – złociło nie tylko pola. Igrało z wiatrem na przemian. On chłodził a ono grzało.

– wiewiórki – czmychające przed kołami samochodu oraz dostojnie rozkraczające się na środku drogi wielbłądy i skaczące po poboczach kozy.

– Cisza. Dostojna tak jakby była noc a nie dzień.

Kazba wyłoniła się nagle zza zakrętu. Tonęła w południowym świetle, stojąc wysoko na wzgórzu otoczona najeżonymi kaktusami. Wyglądała na zamknięta i niedostępną.

(…)

Tak , na jedną noc . Mogę zostać? – Popatrzyłam na młodą, bladą kobietę, otuloną szczelnie chustą.

Skinęła głowa i uchyliła masywne wrota kazby.

– Mój maż da pani pokój – powiedziała i pokazał drogę zatrzaskując drzwi.

Jej mąż, okuty w zimowy burnus ( wełniane odzienie górali w Maroku) łypnął na mnie małym okiem i pokazał guza na czole. To od pracy – wyjaśnił – przez 20 lat remontuję tą warownie. To mój dom rodzinny. Moja żona i 2 pomocników to cała nasza ekipa.

Zarośnięty, potężny mężczyzna, wyglądał jak jakiś stwór obok tej smutnej bladej i pięknej kobiety.

Piękna i Bestia – nasunęło mi się skojarzenie tej pary zamkniętej w ogromnej warowni.

Kamery zainstalowane wszędzie i jego oczy śledziły każdy mój ruch.

XVI wieczna warownia, totalnie opustoszała, nie było nikogo żywego. Domy z kamienia zamknęły swoje historie za pięknie grawerowanymi drzwiami, kołatki zardzewiały nieużywane, małe okienka patrzyły pustką. Nieczynny spichlerz, który gromadził dobra rodowe, puste miejsca w stajni. Cisza i znowu wiatr, który najwyraźniej bawił się fruwając po pustych kątach.

Piękna i Bestia jakby wycięci z innej bajki i wklejeni w tle surowej warowni. Otoczeni kamerami, francuskimi książkami, płytami z muzyką i kursem jogi wglądali jak zjawy nie z tego świata, nie z surowych gór Anty Atlasu, nie z kazby przodków.

Tuż przed zachodem, posępne trochę góry, rozbudziły się. Niebo „wypluło” kolory zachodzącego słońca i nie wiadomo było czy to wybuch wulkanu czy tylko wigilijny zachód słońca.


Trochę senna atmosferę kazby ożywił śmiech dwóch młodych chłopaków biegnących z parującymi tadżinami ( glinie naczynie, w którym dusi się potrawy w Maroku) To Ismail i Hassan – pracownicy.

Nakryto do stołu.

Młodzi brytyjscy turyści, miłośnicy wspinaczki wysunęli nosy z książek.

Wigilijną ucztę czas zacząć

Pierwsza gwiazdka długo wisiała sama. Potem dołączyła do niej droga mleczna i 1000 innych. Gdzieś w oddali paliły się nikłe światełka, porykiwał osioł. Wiał mroźny wiatr, który od czasu do czasu przynosił zapach palonego drewna ale i też zapach czegoś nieokreślonego, może to zapach tajemnicy tej Niezwykłej Nocy.