Spaceruje po targu, który niegdyś pełnił funkcje “fundku” czyli zajazdu dla wielbłądów, a gdzie dzisiaj na małych straganach powiewają bawełniane chusty, z których mężczyźni ukręcą turban, jakieś sukna, sznurek, stragan z morelami (sezon) i oczywiście stosy kartonów z daktylami. Małe czarne dobrze poduszone z Zagory. Słodkie …
Jedzą je namiętnie tutaj gdyż to znakomity afrodyzjak 🙂 jem i ja!
Kawałek dalej, mijając rzeźnika ( dzisiaj w sprzedaży głowa kozia), jest wejście na targ warzywno – owocowy.
Marokanki na targu robią bardzo długo zakupy. Oglądają każdy produkt dokładnie, kładą na wagę, oglądają ze wszystkich stron raz jeszcze a następnie wrzucają do plastikowe miski na zakupy lub odkładają z powrotem.
Słonce powoli sięga zenitu. Muezin nawołuje na modlitwę. Dzisiaj piątek, wiec za chwile meczet przy placu zapełni się wiernymi. Będą to mężczyźni (kobiety wolą modlić się w domu lub przy grobowcu marabuta)
Zmierzają wiec panowie w białych szatach, w kapturach na głowie ( dżelaba) – jak duchy. Zdejmą buty i potem już tylko zobaczę kolory skarpetek i… Będą bić pokłony na wschód. W stronę mekki. Gdzie kamień czarny….
Szlak “1000 kazb” ciągnie się do M’Hamid. Autobus wiezie nas po wąskiej asfaltowej dróżce, ta stara droga, tzw “ piste” biegnie równolegle po lewej stronie przy korycie rzeki Draa. Po lewej ciągną się oazy i rdzawe kasary ( wioski z gliny), kazby ( domy), po prawej trochę nowsze osady mieszkalne. Był to znakomicie obwarowany główny szlak karawan. Widok niesamowicie piękny. Taka dżungla palmowa wśród której wystają zamki z piasku.
Stop. Pani będzie wymiotować
Stop. Oaza i kazba. Czas na spacer.
Poznałam Hassana, pracuje jako przewodnik po oazie. Chudy mojego wzrostu o wielkich brązowych oczach i niedbałym zaroście. Zęby prawie w komplecie. Dżinsy i turban.
Mam żonę i piątkę dzieci mówi do mnie – Trzy dziewczynki i dwoje chłopców, dwie palmy daktylowe. Znam hiszpanki, włoski, francuski…i wiesz byłem w Casablance i w Marrakeszu. A ty?
A ja? – myślę gorączkowo – Ja …ja … tez byłam w Casablance…i Marrakeszu….mąż…? aaa….palmy? Nie, nie mam. Dzieci ? ….aaa a jak to będzie po marokańsku?
Proszę Państwa Hassan wejdzie na palmę! I wskoczył na wierzchołek. Ja za nim…
O– zobaczcie – mówię kiedy po chwili spacerujemy po oazie – tu mamy jarmuż a tu pszenicę do kuskus a tam, na drzewach granaty!
Oaza to wielkie pole uprawne i sad w jednym, tylko zamiast jabłoni i gruszy są palmy. 🙂
Dlaczego nie ma cienia? Marudzą
Chcecie cień ? To idziemy w gości do Paszy. O, ta kazba ogromna na wzgórzu to jego dom. Chodzimy na herbatę.
Pijąc, jak to zwykle bywa, dobrze zacząć jakąś historię.
Ja mam – powiedział Pasza.
Teraz ja zamilkłam
Ale o co chodzi? – zaczęli niecierpliwić sie turyści
Hmm…jest taka wiara, że Ci którzy maja taki znak na ręce, to ludzie obdarzenie „baraką”, specjalnym darem….Samo to, iż przeżyli, oznacza ze maja szczęście. W dzieciństwie, byli bowiem porywani przez poszukiwaczy skarbów a potem mordowani, tak jest do dziś. Maja dar przyciągania pieniędzy…
A Hassan siedział i kiwał głową…
Jeździmy dalej w stronę Zagory
Obecnie Zagora to duże miasto (150 tyś. mieszkańców). Tętni życiem tylko główna ulica. Znajdziesz na niej: kawiarenki, sklepiki spożywcze, bakomaty, warsztaty samochodwe a także mnóstwo agancji które oferują wyprawę na pustynie Chiggaga. To jest najważniesze źródło zarobku mieszkańców. Każdy kto ma wielbłąda zagarnia turystę na WIELKĄ WYPRAWĘ 😉