Poranek. Tereny rolnicze wokół dużego miasta, jakim jest
Agadir
Agadir
Zaczęło się od marchewki. Wozy zaprzężone do osłów i mułów
stały karnie na poboczach ulic. A na tych wozach kopce poukładanych, czerwonych
i powiązanych natką w wielkie ogony marchewek.
stały karnie na poboczach ulic. A na tych wozach kopce poukładanych, czerwonych
i powiązanych natką w wielkie ogony marchewek.
Im dalej od Agadiru tym robiło się bardziej
kolorowo. Wiatr rozwiewał pstrokate haik (szaty) Berberyjek. Z daleka wyglądały
jak motyle wędrując pomiędzy poskręcanymi ze starości drzewami arganowymi. A
potem, zrobiło się wokół pustawo, tak nagle jak w bajkach i jakby za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ktoś zamknął jeden świat a otworzył drugi.
I tylko gdzie nie gdzie, w oddali na szczytach gór, widać było parę chałup.
Takie „orle gniazda”.
Stary szlak karawan, obecnie bardzo zniszczony, wąski asfalt,
prowadził kręto w głąb gór.
prowadził kręto w głąb gór.
Jedyni towarzysze podróży to:
– Wiatr – wpadał gdzie chciał i tarmosił wszędzie. Burzył
ułożone do zimowego snu konary drzew arganowych, których było wszędzie pod
dostatkiem. Jedyni świadkowie historii, rosną tu od zawsze.
ułożone do zimowego snu konary drzew arganowych, których było wszędzie pod
dostatkiem. Jedyni świadkowie historii, rosną tu od zawsze.
Okryte kolcami strzegą
swych tajemnic jak rycerze w zbroi. Ale dzisiaj, jest taki jeden dzień w roku,
kiedy ich tajemnice roznosi wiatr i jak wytężysz ucho to usłyszysz…jak szepczą
a czasami skrzeczą przeraźliwie. Ich głosy wiatr niesie tam gdzie chce i czasem
odbija o skały, które w odpowiedzi raz marszczą czoło a raz gładkie lico pokazują,
to rumienią się to bladną na przemian. I możesz usłyszeć legendy o rozbójnikach
czyhających na karawany i o możnych władcach wędrujących z gwarna świtą i mędrcach
chroniących się w cieniu ich korony. O kobietach, delikatnie zrywających
orzechy z ich gałęzi, aby nadać swemu licu blask a ciału zdrowie. O miłości i
nienawiści. O krwi przelanej za wolność.
swych tajemnic jak rycerze w zbroi. Ale dzisiaj, jest taki jeden dzień w roku,
kiedy ich tajemnice roznosi wiatr i jak wytężysz ucho to usłyszysz…jak szepczą
a czasami skrzeczą przeraźliwie. Ich głosy wiatr niesie tam gdzie chce i czasem
odbija o skały, które w odpowiedzi raz marszczą czoło a raz gładkie lico pokazują,
to rumienią się to bladną na przemian. I możesz usłyszeć legendy o rozbójnikach
czyhających na karawany i o możnych władcach wędrujących z gwarna świtą i mędrcach
chroniących się w cieniu ich korony. O kobietach, delikatnie zrywających
orzechy z ich gałęzi, aby nadać swemu licu blask a ciału zdrowie. O miłości i
nienawiści. O krwi przelanej za wolność.
– Słonce – o promieniach miękkich jak puch – złociło nie
tylko pola. Igrało z wiatrem na przemian. On chłodził a ono grzało.
tylko pola. Igrało z wiatrem na przemian. On chłodził a ono grzało.
Czmychające przed kołami samochodu wiewiórki. Dostojnie
rozkraczające się na środku drogi wielbłądy.
rozkraczające się na środku drogi wielbłądy.
Skaczące po poboczach kozy.
Cisza. Dostojna tak jakby była noc a nie dzień.
– Ca va ? – Wdarło się do środka samochodu znienacka
przez otwartą szybą
przez otwartą szybą
Roześmiany Berber pomachał mi stojąc przy małej chałupie z osłem.
Cisza. Słońce i wiatr
Kazba wyłoniła się zza zakrętu. Tonęła w południowym świetle.
Zamknięta i niedostępna. Wysoko na wzgórzu otoczona najeżonymi kaktusami.
Zamknięta i niedostępna. Wysoko na wzgórzu otoczona najeżonymi kaktusami.
–
Tak , na jedną noc . Mogę zostać? – Popatrzyłam na
młodą, bladą kobietę, otuloną szczelnie chustą.
Tak , na jedną noc . Mogę zostać? – Popatrzyłam na
młodą, bladą kobietę, otuloną szczelnie chustą.
Skinęła głowa i uchyliła masywne wrota kazby.
– Mój maż da pani
pokój – powiedziała i pokazał drogę zatrzaskując drzwi.
pokój – powiedziała i pokazał drogę zatrzaskując drzwi.
Jej mąż, okuty w zimowy burnus ( wełniane odzienie górali w
Maroku) łypnął na mnie małym okiem i pokazał guza na czole. To od pracy –
wyjaśnił – przez 20 lat remontuję tą warownie. To mój dom rodzinny. Moja żona i
2 pomocników to cała nasza ekipa.
Maroku) łypnął na mnie małym okiem i pokazał guza na czole. To od pracy –
wyjaśnił – przez 20 lat remontuję tą warownie. To mój dom rodzinny. Moja żona i
2 pomocników to cała nasza ekipa.
Zarośnięty, potężny chłop wyglądał jak jakiś stwór obok
smutnej bladej i pięknej kobiety.
smutnej bladej i pięknej kobiety.
Piękna i Bestia – nasunęło mi się skojarzenie tej pary zamkniętej
w ogromnej warowni.
w ogromnej warowni.
Kamery zainstalowane wszędzie i jego oczy śledziły każdy mój
ruch.
ruch.
XIII wieczna warownia, totalnie opustoszała, nie było nikogo
żywego.
żywego.
Domy z kamienia zamknęły swoje historie za pięknie grawerowanymi
drzwiami, kołatki zardzewiały nieużywane, małe okienka patrzyły pustką.
Nieczynny spichlerz, który gromadził dobra rodowe, puste miejsca w stajni. Cisza
i znowu wiatr, który najwyraźniej bawił się fruwając po pustych kątach.
Piękna i Bestia jakby wycięci z innej bajki i wklejeni w tle
surowej warowni. Otoczeni kamerami, ( czego się boją) francuskimi książkami,
płytami z muzyką i kursem jogi wglądali jak zjawy nie z tego świata, nie z
surowych gór Anty Atlasu, nie z kazby przodków.
surowej warowni. Otoczeni kamerami, ( czego się boją) francuskimi książkami,
płytami z muzyką i kursem jogi wglądali jak zjawy nie z tego świata, nie z
surowych gór Anty Atlasu, nie z kazby przodków.
Tuż przed zachodem, posępne trochę góry, rozbudziły się.
Niebo wypluło kolory zachodzącego słońca i nie wiadomo czy to wybuch wulkanu
czy tylko wigilijny zachód słońca.
Niebo wypluło kolory zachodzącego słońca i nie wiadomo czy to wybuch wulkanu
czy tylko wigilijny zachód słońca.
Ponurą atmosferę kazby ożywił śmiech dwóch młodych chłopaków
biegnących z parującymi tadżinami ( glinie naczynie, w którym dusi się potrawy
w Maroku) To Ismail i Hassan – pracownicy.
biegnących z parującymi tadżinami ( glinie naczynie, w którym dusi się potrawy
w Maroku) To Ismail i Hassan – pracownicy.
Nakryto do stołu.
Młodzi turyści, miłośnicy wspinaczki wysunęli nosy z książek.
Wigilijną ucztę czas zacząć
Pierwsza gwizdka długo wisiała sama. Potem dołączyła do niej
droga mleczna i 1000 innych. Gdzieś w oddali paliły się nikłe światełka,
porykiwał osioł. Wiał mroźny wiatr, który od czasu do czasu przynosił zapach
palonego drewna. Wielu w duszy wypowiadało życzenia, wielu rozmawiało z tymi których już nie ma.
droga mleczna i 1000 innych. Gdzieś w oddali paliły się nikłe światełka,
porykiwał osioł. Wiał mroźny wiatr, który od czasu do czasu przynosił zapach
palonego drewna. Wielu w duszy wypowiadało życzenia, wielu rozmawiało z tymi których już nie ma.
Niektórzy czekali na świt, wierząc iż kolejny dzień odsłoni nowy rozdział.
Koniec.